Pierwszy kontakt z polskim punk rockiem to był koniec lat 70-tych. Pamiętam dziwnie ubranych gości, w czarnych skórach, którzy wałęsali sie po ulicach Starówki i o których mówiono, że do bójek wkładają białe rękawiczki.... Nie miałem pojęcia, co to za moda, skąd się wzięła i że miała jakikolwiek związek z jakimkolwiek stylem w muzyce. Zresztą ani w radio, ani w TV, ani nawet w pismach młodzieżowych nikt się tematem tych gości nie zajmował. Raz na jakiś czas ktoś przebąkiwał o klubie Remont o zespole Kryzys, ale To nie był jeszcze mój czas.
Temat zaczął mnie bardziej interesować dopiero w zakamarkach mieszkania Piotra Wąsowicza w latach 1980-82.
W 1981-1982 roku na ulicach Warszawy pojawiało się coraz więcej młodych gości ze sterczącymi włosami, modne stawały się przykrótkie spodnie (bardzo często bojówki farbowane na czarno), czy poszarpane krótkie kurtki ze znaczkami wpiętymi w klapę. Kurtki skórzane nosili Ci starsi, „ostrzejsi”, lub bardziej odważni. Było paru gości, którzy wyglądali na żywcem wyjętych z Londynu końca lat siedemdziesiątych. Naśladowaliśmy siebie nawzajem. Wymyślaliśmy stroje. Byliśmy domorosłymi stylistami. W sklepach z artykułami metalowymi przy Pl.Grzybowskim kupowaliśmy ćwieki, gwoździe i łańcuchy, którymi zdobiliśmy nasze kurtki.
Na tle ówczesnych przeciętnych obywateli ci wszyscy młodzi ludzie wyglądali na szaleńców. Nie przypominam sobie, żeby jakakolwiek inna subkultura w Polsce tamtych lat intrygowała bardziej niż PUNK. Fajnie to widać na zdjęciach Wasążnika www.wasaznik.com/Generacja80. Pamiętam , że dla mnie to całe środowisko dzieliło się na 2 grupy – tych starszych, szanowanych w środowisku, czy młodszych – takich jak ja, czy kumple z klasy z podstawówki 211, później z Liceum Dąbrowskiego. Ci starsi wzbudzali respekt, nie mieli lęku przed władzą, nie mieli oporu, żeby zabierac nam znaczki, kurtki, czy koszulki własnej roboty. Wśród nich wyróżniała się grupa prawdziwych prekursorów jeszcze z lat 70-tych takich jak Kelner, Majonez czy Plastik. W 1982 kultową postacią w naszych oczach stawał się niejaki Oksford. Ci młodsi, to były grupki po 3-4-ech małolatow z różnych podstawówek, osiedli, czy ulic, którzy znali się od wczesnych lat dzieciństwa i którzy – nie wiedzieć dlaczego – nagle odkryli w punku coś magentycznego. 1982 był dla mnie rokiem łączenia tych grup w duże załogi. Większe załogi budziły respekt, mogly już stawić czoła starszym punkowcom, zwykłym huliganim, czy nawet milicji. Dla mnie, być może nawet dla całego mojego pokolenia , dla pokolenia fanów TZN Xenna, punk rock to były bardzo silne relacje między kumplami. To było poczucie przynależności do czegoś fajnego, niepokornego, szczerego, gdzie ważną rolę odgrywała indywidualna potrzeba wyrażania siebie.
Od zawsze jednak punk skupiony był na muzyce, która przenikała do nas z Zachodu, dzięki tym nielicznym, którzy mieli prawo do podróży po Europie. Pochodzenie społeczne nie miało żadnego znaczenia.
Nie było ideologii w punk rocku a.d. 1981-82...chociaż.... W Polsce chwiał się system polityczny, wielu z nas wchodziło w okres „podręcznikowego” buntu przeciwko rodzicom. System nas wkurzał, wkurzała nas obłuda starych, nauczycieli, partii. I ta wszechobecna chora socjalistyczna nowomowa. Włączałeś TV o 19:00 i słyszałeś przemówienia pierwszych sekretarzy, którzy posługiwali się jakby obcym językiem, językiem złożonym ze słów pozbawionych emocji. Straszne i śmieszne zarazem. Nic nie rozumiałem.
Stan wojenny o dziwo istotnie przyczynił się do rozkwitu punk rocka. Mam wrażenie, że władze, chcąc odciągnąć młodych ludzi od polityki, zaczęły się zgadzać na koncerty, wpuszczanie zespołów rockowych do domów kultury, nawet w czasopismach zaczęły się pojawiać zdjęcia i artykuły n/t nowej muzyki.
W naszej klasie, w podstawówce im. Janusza Korczaka, z której podczas długiej przerwy wszyscy chodzili do Empiku vis a vis domu partii, był taki chłopak Tomek Secomski, dobry mój kolega, który jako pierwszy zaczął wyglądać jak punkowiec. Pierwszy z nas obciął i zaczął stawiac włosy. To było w 1980/81 moim zdaniem. Był jeszcze Grzegorz Piórkowski, Piotr Mierzejewski, Robert Kolk i Darek Podmanicki. Trzymaliśmy się razem, chociaż ja mieszkałem w innej części Sródmieścia Centralnego. Wszyscy mieszkali w wieżowcu przy kinie Atlantic, na tyłach Domów Towarowych centrum. W tym wieżowcu, na 17 piętrze,w mieszkaniu Tomka po raz pierwszy usłyszałem kawałek „Eisbear” szwajcarskiego zespołu Grauzone. To było niesamowite przeżycie. Takiego brzmienia jeszcze nie znałem, rytmiczny surowy kawałek z tekstem w języku niemieckim. I ten chłód, którym emanował. Ten utwór to funadement mojej wiedzy o nowej fali, dowód na to, że muzyka pochodzi nie tylko z Wysp Brytyjskich, czy z USA. Uświadomiłem sobie, że mam do czynienia ze zjawiskiem międzynarodowym. Zabawne jest to, że 2 lata później wyjechałem na kilka lat do Szwajcarii, gdzie miałem szansę poznać dwóch muzyków, którzy ten zespół tworzyli (zachęcam do lektury Wikipedii oraz www.ichwillspass.de/ndw/bands/grauzone.htm).
Pierwszy koncert Grauzone odbył się w mieście Berno w 1980 roku w klubie SPEX, a zespół zyskał wielką popularność zarówno w Szwajcarii, RFN, jak i w Austrii, gdzie z w/w piosenką dotarł nawet do 6 miejsca najbardziej znanej wówczas listy przebojów. Nie istniał długo. Zdążył jednak zyskać status zespołu kultowego. W Polsce kawałek może być lepiej znany z drugiej płyty francuskiego zespołu Nouvelle Vague wydanej 2 lata temu. Stefan Eicher - gitarzysta i wokalista ostatniego składu Grauzone jest od ponad 20 lat gwiazdą francuskojęzycznego indie popu. Polecam Waszej uwadze , drodzy przyjaciele.
wtorek, 8 lipca 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Tomek obciął się na jeża (własnoręcznie, czyli raczej wychrępolił) i założył skórę (jeszcze nie czarną a taką w sraczkowym kolorze) w październiku 1981, czym zszokował całe Liceum Dąbrowskiego. To był akt wielkiej odwagi, ja obawiałem się, że konserwatywni nauczyciele będą go gnębić, ale nie miał z powodu wyglądu jakichś kłopotów.
Grzesiek
Bardzo fajny ten utwór GRAUZONE !!!
http://www.myspace.com/grauzone
Pozdrawiam serdecznie.(B)
Prześlij komentarz