czwartek, 10 lipca 2008

5. Joy Division w domach bunkrach na Jelonkach



Jelonki, Stegny, Służew to były dla mnie wtedy peryferie miasta. Dojeżdżało się do nich zatłoczonymi jelczami ogórkami, w których każde dziecko chciało siedzieć „na kole”. Z upływem czasu te podróże stawały się dla mnie traumą. Warszawa nigdy nie była ładnym miastem, w tamtych czasach porażała jednak szarzyzną, jednostajnym krajobrazem, przygnębieniem przechodniów. Warszawskie przedwiośnie od zawsze tonie w psich odchodach i rozklejonych petach. Wtedy w 1982, kilka miesięcy po w wprowadzeniu stanu wojennego, wśród ludzi narastało poczucie przygnębienia. Dopadło nawet takiego szczyla jak ja, który dopiero co zaczął rozpoznawać zło i wszechobecną obłudę. W sklepach brakowało jedzenia, w ciągnących się w nieskończoność kolejkach zapanowało milczenie, nikt nikomu nie ufał, każdy mógł być ubekiem, zdrajcą, szmatą. Ludziom odebrano nadzieję. Było mi przykro patrzeć, jak ciężkie jest życie rodzin moich najbliższych kolegów, nawet czułem się odpowiedzialny za ich los. Ten wyrzut sumienia tkwi w mojej głowie do dziś. Pretensja do siebie samego o to, że moje rodzinie wiodło się lepiej. Wiosną 1982 w małych mieszkankach rodzin moich kumpli, w blokach na peryferiach miasta, słuchaliśmy Joy Division. W nieskończoność odgrywaliśmy z magnetofonów Unitra kawałek „The Eternal”. Niedługo potem miało się okazać jak olbrzymią moc grzebania ludzi w ziemi miała ta muzyka. Wielu rówieśników nie poradziło sobie z ciężarem tamtych dni.
My piętnastolatkowie z centrum Warszawy naznaczeni melancholią Joy Divison podjęliśmy decyzję, że zaczniemy grać.
The Eternal
Procession moves on, the shouting is over,
Praise to the glory of loved ones now gone.
Talking aloud as they sit round their tables,
Scattering flowers washed down by the rain.
Stood by the gate at the foot of the garden,
Watching them pass like clouds in the sky,
Try to cry out in the heat of the moment,
Possessed by a fury that burns from inside.
Cry like a child, though these years make me older,
With children my time is so wastefully spent,
A burden to keep, though their inner communion,
Accept like a curse an unlucky deal.
Played by the gate at the foot of the garden,
My view stretches out from the fence to the wall,
No words could explain, no actions determine,
Just watching the trees and the leaves as they fall.
Cieszę się, że za sprawą mody na Joy Division mogę wrócić pamięcią do tamtych dziwnych czasów.

1 komentarz:

Kokot pisze...

Ta historia to miód na moje serce... Do mnie Joy Division dotrało jakies pięc lat później. Zarzynane na łokmenie gdzies w Polsce. W pociągach, autobusach podmiejskich. Wtedy jakoś więcej sie jeździło po kraju. A za szybą tak ciemno-mokro.