wtorek, 7 października 2008

12.Suicide "Suicide"







I tak chodząc pod arkadami centrum smutnego miasta Bern, odkrywałem miejsca, które pozwoliły mi przetrwać najtrudniejsze momenty samotności. Tęskniłem za Polską, za Warszawą codziennie chciało mi się "wymiotować z rozpaczy", ze wściekłości, nie znałem tutejszego języka, nie chciałem go znać, był wstrętny, nie miałem tu jeszcze kumpli, nawet nie chciałem ich mieć, nie widziałem dla siebie przyszłości w tym świecie rzekomo lepszym od Polski. Z upływem czasu, nawet stosunkowo szybko, zacząłem dostrzegać, że Szwajcaria to nie tylko kraj czekolady, fondue, Alp i zegarków Omega. W państwie, bardziej policyjnym niż Polska, w którym każdy pilnuje każdego, w którym nie można spuszczać wody po godzinie 22-iej, w którym co środę rano , dozorca szoruje chodnik proszkiem Ariel, w którym centra miast opanowane są przez biura najbogatszych banków świata, istnieje prawdziwy underground. Prawdziwszy niż w najbardziej objechanych filmach kina niezależnego. Szwajcaria to kraj Gigera, twórcy Aliena i Nostromo, to kraj, w którym prawie każdy dorosły obywatel ma w domu broń z ostrą amunicji, w którym jednego dnia można powołać pod broń ponad milion obywateli, w którym co piąty obywatel pali haszysz, w którym są miejsca gdzie kobiety nie mają prawa głosu, a w każdej wiosce obowiązuje inny dialekt. Spędzając pierwsze miesiące w stolicy najbogatszego kraju Europy, dostrzegłem jeszcze jedną zasadniczą różnicę miedzy Szwajcarią a Polską. Były tu sklepy płytowe. Wypełnione po brzegi pachnącymi czarnymi winylami, sklepy, w których było mnóstwo stanowisk odsłuchowych i mnóstwo kuszących niską ceną przecenionych płyt z muzyką alternatywną. Codziennie po zajęciach w szkole, odwiedzałem sklepy muzyczne, uczyłem się ich "geografii", godzinami oglądałem okładki płyt, do których w Polsce nie miałem dostępu, zastanawiałem się na co wydam pierwsze zarobione pieniądze. Zdecydowałem, że będę żyć. Dla muzyki. Poznam wszystkie zespoły świata. Nabiję sobie głowę najbardziej chorymi i abstrakcyjnymi brzmieniami.
Gdy po popołudniowych sklepowych eskapadach wracałem do domu tramwajem toczącym się wolno po spokojnych ulicach nudnego miasta Bern, w pustych wagonach, w których nie trzeba było ustępować miejsca farbowanym na fioletowo eleganckim starszym Paniom, dosyć często w głowie miałem muzykę Suicide. Czy znacie kawałek "Ghost Rider"?. Albo "Che"? Surowe syntetyczne rytmiczne brzmienie, proste i monotonne, ale agresywnie proste, ociekające krwią jak na okładce ich pierwszej płyty. I jakieś takie erotyczne, podniecające, wyrażające agresywne niezaspokojenie. Prawdziwy punk, co z tego, że klawiszowy. Nie ulegajmy stereotypom. Liczy się energia. Potem, pod koniec lat 80-tych Suicide byli bardzo modni na dekadenckich imprezach w mieście Warszawa. Góral ich lubił, podobnie zresztą jak Kuba Panow.


Suicide (cytując za Wikipedią): amerykańska grupa punkrockowa, aktywna z przerwami od początku lat 70. Członkowie zespołu twierdzą, że stworzyli dzisiejsze znaczenie słowa punk.
Muzyka Suicide opierała się na hipnotycznych
riffach Reva (zwykle granych na Farfisie) i prostych ścieżkach perkusyjnych, odtwarzanych przez automat. Charakterystyczny był również wokal Alana Vegi, wzorowany na piosenkarzach rockabilly i stylu Elvisa Presleya.
Suicide należeli do wczesnej
nowojorskiej sceny punkowej, skupionej wokół klubu CBGB's. Byli znani z kontrowersyjnych, pełnych energii koncertów, które niekiedy prowadziły do zamieszek. Stanowili prawdopodobnie pierwszy w historii duet klawiszowiec-wokalista, będący potem popularnym formatem zespołu w muzyce popularnej lat 80. Są uznawani za część sceny no wave lub przynajmniej jej ważną inspirację. Pierwszy album grupy, Suicide, jest powszechnie uważany za klasyczny.
Twórczość Suicide z późnych
lat 70 i wczesnych 80 uznaje się za jedne z najważniejszych punkowych nagrań. Zespół miał ogromny wpływ na późniejsze gatunki muzyczne, takie jak nowa fala, post punk, rock alternatywny, indie rock, industrial i dance. Był wymieniany jako inspiracja m.in. przez Henry'ego Rollinsa, The Sisters Of Mercy, Soft Cell, The Fleshtones i R.E.M., a Bruce Springsteen zagrał cover duetu na koncercie (mówi się też, że utwór "Mr State Trooper" z płyty "Nebraska" jest w sposób oczywisty zainspirowany twórczością Suicide)”

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

super blog ... dzięki, świetnie się czyta czekam na kolejne wpisy
pozdrawiam
kub