poniedziałek, 13 października 2008

13.999

Denerwuje mnie ta ciągła dyskusja o załamaniu gospodarczym. Nie ma jak od niej uciec. Media wprowadzają w paranoję, gazety walą w oczy coraz bardziej dramatycznymi nagłówkami, dziennikarze prowadzący telewizyjne serwisy informacyjne zachowują się jakby grali w hollywoodzkich melodramatach społecznych. Bańka klęski i kryzysu rozdęła się do granic możliwości. My Polacy kochamy cierpienie w tanim wydaniu. Plotki napędzają plotki. Zajeżdża tandetą. Prezydent karzeł, premier bez twarzy, parlament wypełniony po brzegi turystami z całej Polski, z kresów, z bezkresów durnoty, w wieku powyżej 45 lat, raczej niedomytych, raczej przypadkowych. Ich twarze lansowane w TV na przemian z Obamą, Wallstreet, Pekinem i „Mam talent”. Uciekam do internetu, no bo radio jak zwykle wprowadza mnie w depresję nudnymi playlistami. Ukoić nerwy można tylko przy RMF Classic. Muzyki słucham tylko w aucie, albo przede wszystkim w aucie, 3 godziny dziennie w drodze do i z pracy. Na depresję jednak nadal od 25 lat Joy Division albo DJ Shadow, żeby się jeszcze bardziej dopchnąć do dna rozpaczy, na irytujących kierowców – „best wishes” Cro-Mags, żeby nie wytrzymywali mojego spojrzenia na światłach w korku na Puławskiej, na wyciszenie Julia Marcel - tak - to ta z sellaband.com. W listopadzie w Warszawie gra Nebula.. o rany o ilu ciekawych wykonawcach można gadać i gadać i gadać. I pisać.

Jesień przypomina mi Szwajcarię, do której wyjechałem w 1983 roku. Wylądowałem tam w marcu, kilka miesięcy przed końcem polskiego roku szkolnego. W Bernie wysłano mnie do państwowego gimnazjum, tego samego, do którego chodził germański prezydent Von Weizsaecker, kiedy jeszcze w czasach nastoletnich zabawiał się w Hitlerjugend. Nie znałem języka, więc przez dłuższy czas miałem status hospitanta, dopiero po kilku miesiącach, gdy zdążyłem się już jako tako nauczyć niemieckiego, stałem się pełnoprawnym członkiem szkolenej społeczności. W mojej klasie złożonej z samych chłopaków, średnio 1,5-2 lata młodszych ode mnie, miałem status egzotycznego „zwierzęcia”, tak dziwnego i innego, że nie warto go było dotykać w obawie przed nieprzewidzianymi reakcjami. Niebawem miało się okazać, że na część z tych małolatów zacząłem mieć przeogromny wpływ. Oczywiście poprzez edukację muzyczną, no bo mimo mojego pochodzenia z Bloku Wschodniego (tak często mówiono o Polsce) wyprzedzałem ich wszystkich o lata świetlne swoim zaznajomieniem z najnowszym trendami w muzyce twz. innej.
Szwajcarzy są dosyć okrutni w traktowaniu obcych, chociaż w tamtych czasach słynęli ze swej otwartości do obcych, a właściwie otwartości granic dla wszelkiego rodzaju uciekinierów poltycznych. To były czasy najazdu Szwajcarii głównie przez mieszkańców Sri Lanki (Tamile sprowadzili do Helwecji heroinę) i Albańczyków. Polaków było mało. Kojarzona nas na szczęście głównie z dokonaniami polskich żołnierzy, którzy w czasie drugiej wojny światowej byli tu internowani i zasłynęli z ogromnego wkłądu w budowę lokalnych dróg, domów, fabryk - ogólnie - w rozwój inftrastuktury gospodarczej.

Myślę, że młodych Szwajcarów intrygowało nie tylko egzotyczne pochodzenie, ale i mój wygląd - przykrótkie czarne wojskowe spodnie, postawione włosy, długi kosmyk opadający na czoło w stylu muzyków z Indochine, znaczki punk rockowe w klapie i „t-SHITY” wlasnoręcznie wykonane w stylu tu nieznanym. Chryste... jak sobie myślę jakie te koszulki były obciachowe, to aż mi migdały rosną do rozmiarów karftofli. Do szkoły jeździłem na rowerze marki Jubilat (kto pamięta??) bez przerzutek, co było nie lada wyczynem, bo Szwajcaria jest krajem iście górzystym ;). Rower wzbudzał nie lada sensację. Wyglądał zupełnie inaczej niż jego zachodnioeuropejski stereotyp. Pamiętam jak dziś, któregoś dnia – to było w pierwszym miesiącu po rzopczęciu nauki, gdy zapylałem na moim czerwonym Jubilacie do gimnazjum- dogonił mnie młody, modnie ubrany koleś na skuterze i poprosił, żebym się zatrzymał. Uczyniłem to, zaniepokojony możliwym scenariuszem zdarzeń. „Where are you from?" zapytał.."from London?”. „No” odpowiedziałem - „From Poland”. „From Holland!”uśmiechnął się, „Very good”, powiedział, „very good joints in Holland’. Nie miałem pojęcia, o co mu chodzi. Jako szesnastolatek z kraju z Układu Warszawskiego nie miałem żadnych doświadczeń z „joints” (miało się okazać, że kopcą tu bardziej niż w Holandii). Kiedy wdałem się z nim w dyskusję, okazało się, że zaintrygował go mój image, ekstrawagancki rower i znaczki w klapie. Najbardziej podobał mu się znaczek 999. A zaczepił mnie, bo byłem nowym odmieńcem w szkole, do której chodził i postanowił dowiedzieć się o mnie więcej. Słuchaliśmy podobnej muzyki i chodziliśmy do równoległych klas. Później mieliśmy się nawet zaprzyjaźnić - za sprawą muzyki, oczywiście. W konsekwencji tego zdarzenia płyta 999 The Singles Album była jednym z pierwszych vinyli, jakie kupiłem w Bernie.






















Zespół powstał w Londynie w 1976 roku początkowo pod nazwami The Dials i 48 Hours, założony przez wokalistę i gitarzystę Nicka Casha i Guy’a Days’a. Uważam ich za jedną najlepszych kapel pokolenia punka 77, wyprodukowali sporo przebojowych hymnów, z wyróżniającymi sie pochodami gitary basowej i – cytując za last.fm - "konsekwentnie prezentując repertuar silnie osadzony w rock’n’rollowej tradycji". Lubię całą masę ich kawałków, a najbardziej Homicide Emergency , I'm Alive, Titanic (My Over) Reaction i Feelin' Alright With the Crew .
W załączeniu „Emergency” uznawany za jeden najważniejszych singli w historii punk rocka wszechczasów (pamiętajcie, że to było 30 lat temu ;)

http://www.youtube.com/watch?v=sqg0YdxFpQA&feature=related

Brak komentarzy: